WSTĘP 

 

W zmierzchu coraz bardziej świeci

martwa źrenica Sanu

Tołsta cała na czarno z białymi rękawami mgieł wzniesionymi w niebo

to kraina dramatu

Tamta bratobójcza krew Słowian lakieruje liście

każdej jesieni tak samo  

 

(fragment „Jesieni 1985” Jerzego Harasymowicza - z tomu „Ubrana tylko w trawy połonin”)

     

„Czas ucieka, czas nie stoi,/ Zegar czasu też się boi”. Chyba taki dwuwiersz pojawia się we „Wspólnym pokoju” Zbigniewa Uniłowskiego. Piszę „chyba”, bo czytałem tę powieść ze 25 lat temu i cytuję z pamięci.

 

   Jeszcze nie tak dawno w poprzednich „Bieszczadach” swoje teksty, głównie o Krościenku swego dzieciństwa, zamieszczał dr Stanisław Klimpel. Dzisiaj nie ma go już wśród żyjących.

Jeszcze nie tak dawno publikowaliśmy w „Bieszczadzie” obszerne i niezwykle wartościowe materiały prof. dra hab. inż. Janusza Dziewańskiego, poświęcone budowom zapór i hydroelektrowni w Myczkowcach i Solinie. Profesora także nie ma wśród nas. Czas ucieka.

   W zamykających ten rocznik „Pożegnaniach” mówimy właśnie o Stanisławie Klimplu i Januszu Dziewańskim, wiedząc, że to jesteśmy im winni. Choć ścieżki życia zawiodły ich daleko (jednego do Warszawy, drugiego zaś do Krakowa), to nigdy nie zapomnieli, gdzie się zaczęły i na ich początek wracali. Także na tych łamach.

   Jest jeszcze jeden taki tekst o powrocie na początek ścieżki (i to wielu wymiarach)... Maria Harasymowicz w „Gdzieś między brakiem pieniędzy i księżycem” pisze w nim o związkach z Bieszczadami swojego męża Jerzego Harasymowicza. Dla tego wybitnego poety „wszystko, co kochał, było w górach”, w Bieszczadach głównie. Jeszcze nie tak dawno „wnuk buków” był tu w czasie wakacji, w Mikowie. Po raz ostatni, jak się okazało. Podczas tych samych wakacji zmarł. „Nie tak dawno”, ale to już 5 lat temu. Czas nie stoi.

   No i są jeszcze w tym „Bieszczadzie” teksty inne, takie, do których czytelnicy poprzednich dziesięciu edycji naszego rocznika już przywykli, których się spodziewają. Mówią o tym, co było, zanim „źrenica Sanu zmartwiała” i zanim „bratobójcza krew Słowian zaczęła lakierować liście każdej jesieni tak samo”. Ale nie brak też materiałów o tym, co sprawiło, że Tołsta odziała się „cała na czarno”, a Bieszczady stały się „krainą dramatu”.

   Zaczyna się od „Zarysu dziejów wsi Berehy Dolne i kolonii Siegenthal” Macieja Augustyna. Rys historyczny tej podustrzyckiej wioski wymagał niezwykłej cierpliwości i dociekliwości, przetrząsania ogromnej ilości materiałów w poszukiwaniu cząstek, które dałyby się ułożyć w możliwie spójną całość. I dały się. Jest dzięki temu blisko 490-letnia historia Brzegów i o prawie 270 lat krótsze dzieje -- powstałej w wyniku rozparcelowania części brzeżańskiego folwarku -- kolonii Siegenthal.

  Tego samego rejonu dotyczy tekst wybitnego ukraińskiego znawcy architektury cerkiewnej Wasyla Słobodiana „Cerkwie w Berehach Dolnych i Łodynie”. Zgodnie z tytułem W. Słobodian szkicuje w nim dzieje dwu świątyń greckokatolickich w sąsiadujących ze sobą wioskach, będących przez czas jakiś odrębnymi parafiami, a w 1821 r. połączonych w jedną. Znalazło się tam także miejsce na przedstawienie wykazu pełniących w nich Bożą służbę duchownych oraz na opisy samych budowli.

   Z kolei Bogdan Augustyn w „Kościele pw. św. Wawrzyńca w Chyrowie” zarysowuje, mającą ponad 470 lat, historię parafii rzymskokatolickiej w Chyrowie, wzbogaconą w -- o trzy wieki dłuższe -- dzieje samej miejscowości. Bardziej szczegółowo przedstawia losy zachowanego do dzisiaj kościoła, który na początku XVIII w. ufundowany został przez ówczesnego właściciela Chyrowa Józefa Wandalina Mniszcha, marszałka koronnego. Obecnie pomimo starań katolików rzymskich z Chyrowa i podchyrowskich wiosek, wspieranych niejednokrotnie przez część wiernych innych obrządków, świątyni nie udało się odzyskać do celów religijnych. Przez jakiś czas była magazynem. Potem urządzono w niej dom kultury i stan ten trwa dzisiaj.

   Bolesław Baraniecki w „Ofiarowane... nie zapisane... zapomniane” przybliża losy trzech leskich zabytków -- dwóch ruchomych i jednego nieruchomego. Jego celem jest napisanie właśnie teraz o tym, co było onegdaj ofiarowane, by kiedyś nie zostało to zapomniane, by „ważne dla nas fakty nie odchodziły w niepamięć”. Opowiada zatem o tym, jak statua Matki Bożej z Dzieciątkiem trafiła z Włoch do leskiej fary, dzięki komu w tej samej świątyni zawisł obraz „Spotkanie Matki Bożej ze św. Elżbietą” i kto wykonał polichromię w kapliczce Barańskich.

   „Wspomnienia z forszpanu” Michała Sałapaty zostały opatrzone mylącym nieco tytułem. Są to rzeczywiście wspomnienia, lecz nie tylko z forszpanu. I obie te cechy (charakter autobiograficzny i brak ograniczenia jedynie do forszpanu) sprawiają, że jest to niezwykle interesujący tekst. Autor, przedstawiając zdarzenia z własnego życia, pokazuje, co i jak zmieniało się w czasie wojny i okupacji w jego rodzinnej wiosce, w której ongiś razem mieszkali grekokatolicy, rzymskokatolicy i Żydzi. Można dzieje tej wsi odebrać jako ilustrację pewnego procesu, w którego ostatecznym rezultacie Bieszczady stały się „krainą dramatu”, a „bratobójcza krew Słowian lakieruje liście każdej jesieni tak samo”. I nie jest to ilustracja czarno-biała, co też ma swoje znaczenie.

   W wiosce Komarniki w Turczańskiem (to już po stronie ukraińskiej) podczas mszy w intencji powrotu do zdrowia lub za zmarłych wierni świecą olbrzymie świeczki. Ich wysokość sięga nierzadko dwóch metrów, a grubość nawet 20 cm. Do niedawna jeszcze owe świece były wytwarzane w domach. O tym, jak przebiegał proces ich produkcji, jakie czynności wykonywali mężczyźni, a jakie kobiety, co oznaczały takie świece i czemu służyły, można dowiedzieć się z artykułu starszego pracownika naukowego Muzeum Etnograficznego w Samborze Petra Zborowśkiego „Idu na swiczu”.

   Bieszczady jako „kraina dramatu” z „martwą źrenicą Sanu” są obecne także w beletrystyce. Jednak jest to tylko jeden ze sposobów postrzegania i opisywania tego regionu. Obok niego jest co najmniej kilka innych, które dają się ułożyć w szerokie spektrum -- od gór naznaczonych śmiercią, wywołujących traumatyczne wspomnienia, wzbudzających lęk do „Arkadii zielonej”, dającej człowiekowi radość, odświeżającej i ocalającej, od „krainy dramatu” do „krainy szczęśliwości”. O tych różnych sposobach funkcjonowania Bieszczadów w literaturze pisze Andrzej Burghardt w szkicu „Krajobraz odchodzący”.

 

 

Tadeusz Szewczyk


 

BIESZCZAD nr 11 - rok 2004

 

 

UWAGA COPYRIGHT

Wszystkie materiały prezentowane na stronach tego serwisu (np. teksty, layout, grafiki, zdjęcia, logotypy, kod html/css etc.)

chronione są prawem autorskim. Ich nieautoryzowane wykorzystanie w jakikolwiek sposób jest karalne.Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved 

© 2011 TOnZ - Oddział Bieszczadzki