WSTĘP 

 

Nie mieszkają

pod cerkiewnym

sklepieniem

modlitewne słowa

 

Spięte błękitem

nieba, trwają

nagie ściany

 

Tylko oczodoły

okien ciągle

mrugają witrażami

drżących gałęzi

 

W szczelinach

lipowej kory

drzemią wspomnienia

okrutnego czasu

 

Zapomniane mogiły

tuli pieszczotliwie

barwinkowa zieleń

 

Dawno zabliźnił się

wycięty w drzewie

krzyż

 

 („Krywe” Wiesławy Kwinto-Koczan z tomu „Szlakiem”)

Otwierający ten „Bieszczad” wiersz Wiesławy Kwinto-Koczan - poetki bieszczadzko-toruńskiej (ze wskazaniem na bieszczadzkiej) - sygnalizuje może nie tyle tematy, ile miejsca, którym ten rocznik jest poświęcony. Nie ma tu bowiem tekstów, mówiących wprost o zdarzeniach, które sprawiły, że już „nie mieszkają w cerkwi modlitewne słowa”. Raczej skupiliśmy się na próbie ukazania tego, co działo się w Bieszczadach i w ich sąsiedztwie wcześniej, gdy modlitewne słowa jeszcze tam mieszkały.

Lecz nie można powiedzieć, iż zupełnie zrezygnowaliśmy z budzenia „drzemiących wspomnień okrutnego czasu”. Dowodzi tego przejmująca opowieść o zsyłce mieszkanki Ustrzyk Dolnych Jadwigi Konopskiej. W kilku innych materiałach tragiczne dla dawnych mieszkańców naszego regionu momenty dziejowe, które doprowadziły do tego, iż Bieszczady porównywano z Pompejami, także się pojawiają, lecz niejako na drugim planie.

 

O tym, co było tutaj wcześniej i to na przestrzeni prawie 500 lat, traktuje Maciej Augustyn, kontynuując - zainicjowane w poprzednim roczniku - śledzenie antropogenicznych zmian środowiska wodnego w Bieszczadach. Przedtem zajmował się tymi przekształceniami w dolinie górnego Sanu. Teraz przeniósł się w dorzecze górnej Solinki. Na podstawie analizy wielu dokumentów historycznych i badań terenowych stwierdził istnienie, zlokalizował i opisał ponad 60 - wykorzystujących energię wodną - młynów, tartaków, śrutowników, hut i fryszerni oraz towarzyszących im grobli, tam, zalewów i młynówek. Dzisiaj po tych obiektach, które funkcjonowały w 17 wsiach nad górną Solinką, pozostały jedynie rozproszone zapiski, znaki na dawnych mapach, sygnały w toponomastyce i bardziej lub mniej widoczne ślady w terenie.

 

Obecnie w polskiej części Bieszczadów nie ma ani jednego czynnego (a i nieczynnego chyba też) młyna i tartaku wodnego. W Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku jest młyn wodny, ale nie bieszczadzki, a z Woli Komborskiej. Sprawne technicznie, acz już bardzo nieliczne młyny i tartaki wodne można zobaczyć jeszcze w ukraińskich Karpatach. Materiał M. Augustyna dopełnia artykuł W. Korzeniewicza i W. Świąteckiego „Młyn i tartak wodny na Łemkowszczyźnie”, który przybliża zasady działania tych obiektów gospodarczych i stosowane w nich rozwiązania.

 

Współcześnie niemal każda inwestycja, która wiąże się z ingerencją w środowisko naturalne, wzbudza emocje. Budowa spalarni śmieci, autostrad, składowisk odpadów, elektrowni atomowych czy zapór wodnych wywołuje protesty nie tylko ekologów, ale i mieszkających w pobliżu społeczności.

 

W przeszłości takie przedsięwzięcia również niekiedy wywoływały wrzenie, choć nie miało ono wówczas podłoża ekologicznego, a było umotywowane ekonomicznie. Przekształcenie środowiska, służące jego inicjatorom, niejednokrotnie godziło w interesy innych. Zjawisko to ilustruje M. Augustyn, opisując konflikt wywołany na początku XIX w. budową tamy w Komarnikach. Zarządzający dobrami komarnickimi Ignacy Gołkowski, chcąc wykorzystać wody Stryja do napędu młyna i tartaku wodnego, przegrodził rzekę tamą. Jej budowa spotkała się z ostrą reakcją tych, którzy trudnili się spławem drewna na Stryju. Sprawa trafiła do Urzędu Cyrkularnego w Samborze…

 

Konflikt wokół tamy w Komarnikach przenosi nas w dorzecze Stryja. Tego terenu dotyczy także tekst Bogdana Augustyna „W dolinie Stryja (część I). Zabytki we wsiach Łosiniec i Radycz”. Autor zarysowuje w nim historię Turki i jej okolic oraz przedstawia dzieje dwóch wiosek podturczańskich - Łosińca i Radycza. Zasadniczą część materiału stanowią opisy losów i wyglądów zachowanych na terenie tych wsi zabytków: cerkwi, kaplic, dzwonnic, cmentarzy, krzyży przydrożnych i niewiele zmienionych przez stulecia układów przestrzennych.

 

O stolicy tego rejonu pisze zaś Andrzej Szczerbicki. Jego szkic „Kościół parafialny p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Turce” składa się z trzech części: zarysu dziejów miasta, historii parafii rzymskokatolickiej i kościoła parafialnego oraz opisu świątyni i jej najbliższego otoczenia. Temat ten winien zaciekawić nie tylko dawnych mieszkańców Turki, ale i obecnych mieszkańców powiatu bieszczadzkiego, gdyż południowo-wschodnia jego część w okresie międzywojennym wchodziła w skład powiatu turczańskiego.

 

Kolejne trzy materiały mają charakter wspomnieniowy. Ks. Mieczysław Józefczyk w „Pętli bieszczadzkiej” ze swadą opowiada o swoim dzieciństwie - bardzo wczesnym i dlatego skrótowo opisanym - w Woli Michowej i - późniejszym, lepiej zapamiętanym i świetnie opowiedzianym - w Łupkowie. Mamy tu zarejestrowaną z detalami rzeczywistość łupkowską (prawdopodobnie dość typową dla przygranicznej części Bieszczadów i Beskidu Niskiego) z lat 30. ub. w., widzianą oczyma chłopca niezwykle bystrego i - choć wyrośnie z niego ksiądz - obdarzonego rogatą duszą. Dzięki tym cechom zdobywał „ważne doświadczenia życiowe”, których inni, dobrze ułożeni „panycze” nie mieli. To dzieciństwo - w gruncie rzeczy „sielskie, anielskie” - 1 września 1939 r. nagle się urwało… Po 62 latach przybywa do „kraju lat dziecinnych”, by „odszukać tę przeszłości, przed którą uciec nie można, bo zbyt głęboko, chociaż zamknięta, tkwi jednak w człowieku”. „Pętla bieszczadzka” to fragment książki „W połowie drogi…” ks. Mieczysława Józefczyka wydanej w 2002 r.

 

„Wielu młodszych mieszkańców Bieszczadów, a nawet samego Leska nie wie nawet, że taka rafineria kiedyś była. Dziś nie ma po niej śladu” - pisze na początku swoich wspomnień „Rafineria w Lesku” Bolesław Baraniecki. W poprzednich rocznikach przybliżał m.in. tworzenie przez Jana Rosena polichromii w leskiej farze, początki leskiej fotografii, elektryfikację Leska i sowieckie fortyfikacje wokół tego miasta. Tym razem przypomina dzieje leskiej rafinerii, która „w swoich najlepszych czasach była jedynym zakładem przemysłowym w mieście”, zaś „leszczanie przyzwyczaili się do niej, a ona przez dziesiątki lat dawała im pożytek, a właściwie wiele pożytków”. Na pewno walorem tekstu B. Baranieckiego jest to, że pisze on o ludziach, rzeczach i zdarzeniach, które są mu znane z autopsji, wszak przez czas jakiś był jednym z pracowników tego przedsiębiorstwa.

 

„Upiorny pociąg wiózł nas przez rzeki i przez uralskich gór zębaty pas. Ojczyzny uśmiech smutny i daleki bladł coraz bardziej, wreszcie całkiem zgasł…” Tak rozpoczynają się „Wspomnienia z „łagrowej odysei” Jadwigi Konopskiej. Autorce, opowiadającej o 6 latach, spędzonych przez nią wraz z najbliższymi - matką i rodzeństwem - na „nieludzkiej ziemi”, przyświecają dwa zasadnicze cele: pierwszy - opisać, jak tam było, by „dać świadectwo prawdzie”, i - drugi - pokazać, że „człowiek umie znaleźć pociechę nawet w sytuacjach beznadziejnych”, że „siła życia jest ogromna”. Ale bardzo ważne są też, pojawiające się niejako na marginesie głównego wątku, jakim są wspomnienia ze zsyłki, wątki pozornie poboczne: losy ojca, który we wrześniu 1939 r., obawiając się aresztowania, „wyjechał służbowo do Drohobycza”, i najstarszego brata, który - z „plackami ze zmarzniętych ziemniaków wymieszanych z otrębami” na drogę - poszedł prosto z zesłania bić się o wolną Polskę.

 

Mieczysław Darocha już jedenasty raz rusza w podróż szlakami bieszczadzkich kolejek wąskotorowych. Teraz proponuje wyprawę z Woli Michowej do Nowego Łupkowa. Zatem jazda rozpoczyna się od stacyjki, na której kończy bieg kolejka, jeżdżąca w sezonie turystycznym z Majdanu. Jest nadzieja, że dzięki staraniom Fundacji Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej kiedyś znów będzie można trasę z Woli Michowej do Nowego Łupkowa przejechać ciuchcią, weryfikując przy okazji rzetelność sporządzonego przez M. Darochę opisu.

 

Całkowicie nowatorski charakter ma opracowanie Macieja Augustyna i Adama Szarego „Stan zachowania dawnych sadów na terenie wsi Stebnik”. Wbrew tytułowi nie ogranicza się ono do inwentaryzacji, lokalizacji dawnych sadów stebnickich i opisu pozostałości po nich. W części wstępnej podjęto albowiem próbę odtworzenia dziejów sadownictwa na tym terenie, uchwycenia zachodzących w tej dziedzinie zmian i określenia ich przyczyn.

 

Ostatni tekst to lakoniczne sprawozdanie „z bieszczadzkiego rajdu narciarskiego z roku 1955, sporządzone przez Pawła Czartoryskiego wkrótce po jego zakończeniu”. Dotyczy on już zatem czasu, gdy - trawestując słowa wiersza - już trochę „zabliźnił się wycięty w drzewie krzyż” i „zapomniane mogiły zaczęła tulić pieszczotliwie barwinkowa zieleń”.

Podczas tego rajdu sześcioosobowa grupa (Elżbieta Czartoryska, Paweł Czartoryski, Lech Gzella, Krzysztof Kozłowski, Stefan Kozłowski i Marek Tarnowski) dokonała pierwszego po II wojnie światowej zimowego przejścia głównego grzbietu Bieszczad Zachodnich.

 

Tadeusz Szewczyk

BIESZCZAD nr 14 - rok 2008

 

 

UWAGA COPYRIGHT

Wszystkie materiały prezentowane na stronach tego serwisu (np. teksty, layout, grafiki, zdjęcia, logotypy, kod html/css etc.)

chronione są prawem autorskim. Ich nieautoryzowane wykorzystanie w jakikolwiek sposób jest karalne.Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved 

© 2011 TOnZ - Oddział Bieszczadzki