WSTĘP 

 

Skrzypienie podłogi,
szelesty, szmery, szepty,
cichy śmiech i falset:
podarował meni chustoczku,
szczoby ja mała wytarti oczi…

 

Turkot kół – jadą wozy.
Szuranie racic – idą woły.
Powolne stąpanie – niosą
ciężkie toboły. Szloch kobiet
jak echo wśród pustych ścian
albo pod kamieniami.

 

Nie widać nikogo
choć słychać wszystkich.
Gwar jak w dzień targowy
bez dźwięków i melodii
podobny do szumu wiatru
który nocą potrząsa gałęzie jodeł.

 

("Sad w Berehach" Janusz Gołdy z tomu "Dzikie sady")

– Na początku nasze zebrania stanowiły zawsze przedmiot zainteresowania Służby Bezpieczeństwa. Koledzy z Ustrzyk D. byli po nich zwykle „zapraszani” do komendy. Nikt nie chciał uwierzyć, że zajmujemy się zabytkami. Podejrzewano nas o „robotę polityczną” – mówi Zdzisław Kwasek, prezes Zarządu Oddziału Bieszczadzkiego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w latach 1985–93.                                                                                                                                                                A jednak nie była to „robota polityczna”… Od tamtego zebrania założycielskiego we wrześniu 1985 r. rozpoczęła się działalność Oddziału Bieszczadzkiego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, zogniskowana na ratowaniu bieszczadzkich zabytków i popularyzowaniu idei ich ochrony.
– Niezwykle ważne w ochronie zabytków są emocje – stwierdził prezes Zarządu Głównego TOnZ Wiesław Kaczmarek. – Ważne jest to, jak mieszkańcy danego terenu traktują obiekty zabytkowe. Jeśli uważają, że coś jest dla nich ważne, to jest szansa, że to przetrwa. Jeżeli nie są przekonani, że coś warto ratować, utrzymać, to nie da się tego ochronić. Największa zasługa Oddziału Bieszczadzkiego TOnZ-u to właśnie uświadamianie, że warto o to dbać, że trzeba to zachować, ratować. Temu służy także wydawany od kilkunastu lat rocznik „Bieszczad”…                                                                                                      
Słowa te padły podczas konferencji „25 lat ochrony zabytków w Bieszczadach”. Konferencja, która odbyła się 18 września 2010 r. w sali konferencyjnej pensjonatu „Villa Neve” w Ustrzykach D., była najważniejszym punktem obchodów 25-lecia Oddziału Bieszczadzkiego TOnZ.
Właśnie o ćwierćwieczu istnienia i działalności Oddziału Bieszczadzkiego TOnZ, o ludziach, którzy go tworzyli i tworzą, a także o podejmowanych przez nich na rzecz ratowania bieszczadzkich zabytków poczynaniach – tych, które zakończyły się sukcesem, a także tych, które się nie powiodły i są „ochroniarskim wyrzutem sumienia” – pisze Andrzej Szczerbicki w artykule „25 lat Bieszczadzkiego Oddziału Towarzystwa Opieki nad Zabytkami”.
Jednak srebrny jubileusz nie stanowi dominanty tego „Bieszczadu”. Podobnie jak poprzednie roczniki, tak i ten mówi przede wszystkim o czasach, kiedy Bieszczady tętniły życiem i słychać tu było – jak pisze w wierszu „Sad w Berehach” Janusz Gołda – „skrzypienie podłogi,/ szelesty, szmery, szepty,/ cichy śmiech i falset”. Nie unikamy też tych czasów, w których rozlegał się „szloch kobiet/ jak echo wśród pustych ścian/ albo pod kamieniami”.                                                                                
Materiał Macieja Augustyna „Antropogeniczne zmiany środowiska wodnego w Bieszczadach do 1951 r.” stanowi kontynuację, zaczętego w naszym roczniku z 2007 r., dokumentowania przedsięwzięć podejmowanych w ciągu wieków przez mieszkańców regionu w celu wykorzystania wody i energii wodnej. W pierwszej części przedstawiono zmiany środowiska wodnego w dolinie górnego Sanu, w drugiej – w dorzeczu górnej Solinki, w trzeciej – w dorzeczu Czarnej. Tym razem przedmiot opisu stanowią przekształcenia w dorzeczu Jasieńki, będącej prawym dopływem Strwiąża i należącej do zlewiska Morza Czarnego.
Autor – znów po wnikliwej analizie wielu dokumentów historycznych i po badaniach terenowych – udowodnił istnienie w przeszłości i zlokalizował blisko 20 modyfikujących środowisko wodne obiektów, położonych nad Jasieńką i zasilającymi ją potokami. Zinwentaryzowane i opisane młyny i młynówki, stawy, ujęcia wody, tamy, kanały i zbiorniki retencyjne znajdowały się na obszarze Hoszowczyka, Hoszowa, Jałowego, Jasienia, Moczar, Rabego i Ustrzyk Dolnych.
Tekst „Opis granic wsi Ustrzyki Górne z 1788 r. jako źródło informacji o stosunkach społecznych i przemianach środowiska przyrodniczego nad górną Wołosatką” jest swego rodzaju dalszym ciągiem materiału „Rozgraniczenie wsi Wołosate z 1788 r. jako źródło informacji o stosunkach społecznych i przemianach środowiska przyrodniczego nad górną Wołosatką”, który był opublikowany w poprzednim „Bieszczadzie”.
Także i tym razem M. Augustyn nie ograniczył się do przekazania jedynie rezultatów wytyczania granicy Ustrzyk Górnych, dokonanego przez komisję pod nadzorem plenipotenta starostwa krośnieńskiego Szymona Licowskiego. Wpierw zarysował dzieje Ustrzyk Górnych, a potem na podstawie badania dokumentów, nazw miejscowych, map i penetracji terenu przedstawił proces kształtowania się w ciągu kilku stuleci granic pomiędzy tą miejscowością i sąsiadującymi z nią wioskami.
Wojciech Wesołkin rok temu przedstawił dzieje Woli Michowej – „wsi, miasta i gminy zbiorowej”. Teraz przedmiotem jego zainteresowania są kolejne wioski w dorzeczu Osławy. Liczące ponad pół tysiąca lat losy Balnicy, Maniowa i Szczerbanówki oraz ich mieszkańców stanowią znakomitą egzemplifikację wpływu wielkich procesów i wydarzeń polityczno-społeczno-gospodarczych na funkcjonowanie niewielkich i – wydawałoby się – ze względu na swe peryferyjne położenie niezbyt od nich zależnych społeczności, zamieszkujących górskie wioski.
„Pieczęcie bieszczadzkie” Bogdana Augustyna mają – można by powiedzieć – charakter przyczynkarski.
Jednak w polskiej części Bieszczadów, gdzie – jak zauważa autor – „po wielu miejscowościach nie pozostał kamień na kamieniu, każdy dowód działalności ludzkiej jest dosłownie bezcenny”, dlatego też zwrócenie na nie uwagi jest czymś więcej niż przyczynkarstwem. Wśród tych „dowodów ludzkiej działalności” niepoślednią rolę odgrywają dawne pieczęcie i ich odciski, zachowane na dokumentach majątków dworskich, w aktach parafialnych, gminnych czy sądowych.
W materiale zostały opisane pieczęcie z Bandrowa, Brzegów Dolnych, Daszówski, Dźwiniacza Dolnego, Hoszowa, Jałowego, Jamnej Dolnej, Jasienia, Krościenka, Kwaszeniny, Łobozewa, Łodyny, Moczar, Nowosielec Kozickich, Obersdorfu, Siegenthalu, Steinfelsu, Prinzenthalu, Teleśnicy Sannej, Teleśnicy Oszwarowej, Ustjanowej, Ustrzyk Dolnych, Wojtkowej, Zamłynia i Zawadki.
„Pierwotne związki człowieka z naturą oparte były nie tylko na ujarzmieniu sił przyrody, ale również na ich swoistej interpretacji. Przez długie stulecia kształtowały się mitologiczne wyobrażenia, magiczne wierzenia i religijne odniesienia, w których dużą rolę odgrywał świat roślin” – pisze Adam Szary w szkicu „Flora Bieszczadów w magiczno-religijnej świadomości Łemków, Bojków i Hucułów”.
Dawni mieszkańcy Bieszczadów wiedzieli, że rośliny to żywność i pasza, leki, budulec i materiał na różne przedmioty codziennego użytku. Jednocześnie jednak wierzyli, iż są one mocno związane z siłami nadprzyrodzonymi i jako takie mają moc oddziaływania na ich życie od narodzin do śmierci, a nawet mogą mieć wpływ na „życie po życiu”. Wierzenia te były tak silne, że nie wygasły z przyjęciem chrześcijaństwa, lecz w większości zostały przez nie zaadaptowane, niektóre zaś nadal trwały obok religii.
Do tej pory w „Bieszczadzie” ukazywały się materiały o kirkucie w Lesku, najbardziej znanej i najlepiej zachowanej nekropolii żydowskiej w Bieszczadach, oraz o kirkucie w Lutowiskach, na którym dopiero w ostatnich latach podjęto poważniejsze prace inwentaryzacyjno-konserwatorskie. W tym roczniku w „Eliezerze z Damaszku w Baligrodzie” dr hab. Andrzej Trzciński z Instytutu Kulturoznawstwa Zakład Kultury i Historii Żydów z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie zajmuje się kirkutem baligrodzkim, na którym zachowało się ok. 300 macew. Najstarsza z zachowaną kompletną datą wiąże się z pochówkiem Malki bat Baruch, która zmarła 8 października 1716 r.
Mieczysław Darocha już po raz trzynasty wyrusza szlakami kolejek wąskotorowych w Bieszczadach. Teraz wędruje, liczącą ponad 23 km, trasą, którą ciuchcia jeździła z Przysłupia do Wetliny. A tak niewiele brakowało, by ta linia kolejki w ogóle nie powstała. Wg pierwotnej koncepcji bowiem ciuchcia miała dotrzeć do Wetliny z całkiem innego kierunku…
Przytoczę po raz wtóry słowa W. Kaczmarka – prezesa ZG TOnZ: „Ważne jest to, jak mieszkańcy danego terenu traktują obiekty zabytkowe. Jeśli uważają, że coś jest dla nich ważne, to jest szansa, że to przetrwa”. Prawdziwość tej opinii potwierdza Witold Smoleński w „Pracach konserwatorskich w Polanie”. Mieszkańcy tej wioski nie tylko uważają, że świadectwa przeszłości są ważne, ale i – co szczególnie cenne – sami robią wiele, aby je uratować.

Tadeusz Szewczyk

 

BIESZCZAD nr 16 - rok 2010

 

 

UWAGA COPYRIGHT

Wszystkie materiały prezentowane na stronach tego serwisu (np. teksty, layout, grafiki, zdjęcia, logotypy, kod html/css etc.)

chronione są prawem autorskim. Ich nieautoryzowane wykorzystanie w jakikolwiek sposób jest karalne.Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved 

© 2011 TOnZ - Oddział Bieszczadzki