WSTĘP 

 

ta nazwa po życiu
piękna do bólu
Suche Rzeki

zadreptują się własnym zapomnieniem ścieżki
ziarnem po ziarnie
wzrastaniem po wzrastaniu
kostrzewa i mietlica wydeptują ślady
w łąkę

Suche Rzeki
domy bez ścian i dymów
pastwiska niebieskie
bezpsy
tulą ciała po bezludziach

w Suchych Rzekach
tylko strumień
za dotykiem ludzkiej dłoni
skuczy

 

(Glosa II „Suche Rzeki” do „Panny Preczystej
spod Rajskiego” Wiesława Koszeli)

To nie przypadek, iż za initium posłużył fragment poematu „Panna Preczysta spod Rajskiego”. Nie brakuje w tym „Bieszczadzie” tekstów, które mówią, jak doszło do tego, że wiele bieszczadzkich miejscowości to były i nierzadko nadal są „domy bez ścian i dymów”, gdzie „tylko strumień za dotykiem ludzkiej dłoni skuczy”.
Autor tego poematu „nie urodził się w Bieszczadach, nigdy nie mieszkał w Bieszczadach, a jednak powinien być w Bieszczadach pamiętany”, gdyż „poetów, piszących o tych górach, było wprawdzie wielu (niektórych śmiało można lokować pośród znakomitości literatury polskiej!), nie każdy jednak potrafił pisać o nich tak pięknie, z takim serdecznym pietyzmem, jak Wiesław Koszela”.
Waldemar Bałda, pisząc „O poecie niezapomnianym i bieszczadzkim poemacie”, przypomina sylwetkę tego twórcy i jeden z jego najważniejszych utworów, „bodaj czy nie dzieło życia zgoła”, którego genezy „doszukiwać się można we wrażeniach z samotnej wędrówki przez wyludnione zakątki Bieszczadów”. Jak wynika z rozmów z synem poety, „pomysł napisania poematu o Preczystej zaczął kiełkować po wycieczce do Suchych Rzek”, w których do dzisiaj „bezpsy tulą ciała po bezludziach”.
Otwierający ten numer rocznika materiał „Dolina środkowego i górnego Mszańca” dotyczy historii gospodarczej. Już po raz ósmy Maciej Augustyn podejmuje w nim temat antropogenicznych przekształceń środowiska wodnego w Bieszczadach. W wcześniejszych siedmiu częściach przedstawiał przedsięwzięcia gospodarcze, które wykorzystywały energię wodną (młyny, tartaki, folusze) i związane z nimi zbiorniki retencyjne, stawy, młynówki i groble w dolinie górnego Sanu, w dorzeczach górnej Solinki, Czarnej, Jasieńki, w dolinie górnego i środkowego Strwiąża, a także w dorzeczu Wiaru. W ósmej części zajmuje się antropogenicznymi przekształceniami środowiska wodnego w dolinie środkowego i górnego Mszańca.
Również dalszym ciągiem cyklu jest tekst „W dorzeczu Osławy” Wojciecha Wesołkina. Osnowę siódmej jego części stanowi historia Komańczy, Czystohorbu i Dołżycy k. Komańczy. W poprzednich sześciu zarysowane zostały dzieje Woli Michowej i Balnicy, Maniowa i Szczerbanówki, Łupkowa i Zubeńska, Smolnika i Mikowa, Prełuk i Dusztyna oraz Turzańska i Rzepedzi.
Donosy są obecne w każdej rozwiniętej cywilizacji. W starożytności donosicielstwo było nawet czymś w rodzaju profesji. W starożytnych Atenach jego zawodowym uprawianiem zajmowali się sykofanci, a w okresie cesarstwa rzymskiego – delatorzy. W późniejszych czasach korzystających z tej odmiany „literatury stosowanej” również nie brakowało. Popularne w XIX w. podręczniki pisania listów często zawierały wzory pism donosicielskich. Zresztą także dzisiaj, jeśli ktoś poszpera w internecie, bez trudu znajdzie gotowe szablony donosów do przeróżnych instytucji.
Maciej Augustyn wychodzi z założenia, że „poznawanie przeszłości wymaga analizy treści różnorodnych dokumentów, jakie pozostawiły po sobie generacje, które już odeszły”, nie odżegnując się także od tych, które „są bardzo specyficzne i wyjątkowo subiektywne”, gdyż „często właśnie takie zapisy pozwalają lepiej zrozumieć minione epoki”. Dlatego też z pełną powagą traktuje donos, jaki równo 90 lat temu trafił do władz Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie. Przy takim podejściu owa denuncjacja staje się nie tylko interesującym źródłem wiedzy o tamtoczesnej gospodarce leśnej w dolinie Wiaru, lecz także „przybliża doskonale różne niuanse ówczesnego życia społeczno-gospodarczego”.
Kilkanaście lat temu napisałem do „Gazety Bieszczadzkiej” artykuł o cerkwi w Liskowatem. Kończył się smutnym stwierdzeniem, że za jakiś czas, jeśli nikt poważnie nie zajmie się jej ratowaniem, ktoś znajdzie w tym miejscu tabliczkę z napisem „Zabytek chroniony prawem”, a samej świątyni już nie będzie. Teraz wydaje się, że ten czarny scenariusz się nie ziści.
Iż nie jest to optymizm bezpodstawny, poświadcza artykuł „Cerkiew w Liskowatem”. Bogdan Augustyn nie ogranicza się w nim jedynie do historii tego obiektu i jego opisu architektonicznego, ale przedstawia też wykonane do tej pory prace remontowo-konserwatorskie i zamierzenia, których realizacja – miejmy nadzieję – uratuje tę „piękną i jedyną w Polsce drewnianą cerkiew o tak archaicznej architekturze”.
O tym, że uratowanie zabytku jest możliwe, świadczy „Kapliczka na Witrianach” Pawła Klai. Nie chodzi tu wprawdzie o duży „obiekt kubaturowy”, jak to ma miejsce w przypadku Liskowatego, lecz o „małą architekturę sakralną” – kapliczkę wotywną „na Witrianach”, ufundowaną w międzywojniu przez morochowskiego gospodarza Iwana Kochanowskiego. Ale i tutaj bez świadomości, że „to jednak istotny składnik historycznej spuścizny” i że „z takich okruchów składa się przecież historia lokalnych społeczności”, nie udałoby się zapobiec jej unicestwieniu. A jednak się udało.
Od początku istnienia naszego rocznika staraliśmy się pozyskiwać i publikować związane z Bieszczadami i Pogórzem Bieszczadzkim pamiętniki i wspomnienia, uważając, iż są one jednym z najcenniejszych źródeł do historii regionalnej.
W tym numerze przedstawiamy wspomnienia Zygmunta Sylwestra Swatona – syna nadleśniczego z Berehów Dolnych Franciszka Xawerego Swatona, chrześniaka powstańca z 1863 r. płka Tomasza Winnickiego, absolwenta Wydziału Prawa Uniwersytetu Lwowskiego, „człowieka bardzo prawego, poważnego, z usposobienia melancholika z duszą poety”. Zostały one udostępnione przez jego wnuczkę Marię Janowską i przez nią we współpracy z Maciejem Augustynem opracowane i przygotowane do druku. Szkoda, że ich autor z powodu „braku zainteresowania u najbliższych” urywa je i to tak gwałtownie, że nawet nie kończy ostatniego wyrazu.
„Taki Raj prawdziwy, a taki dostęp do niego trudny, jak do prawdziwego – pisała w 1928 r. po wizytacji w Rajskim w liście do siostry Anny inna szarytka. – Cud natury, bogactwa, ale kasa do której bogactwa nikt klucza dobrać nie może. Bogactwa są ale ich dostać nie można”.
Rajskie bardzo długo cierpiało na izolację komunikacyjną. Wielokrotnie planowane, a nawet rozpoczynane próby jej przezwyciężenia spalały się na panewce. Dlatego też mieszkańcy Rajskiego, właściciele ziemscy, zarządcy folwarku, miejscowi przedsiębiorcy, rajskie szarytki i nafciarze stosowali różnorodne metody transportu i środki lokomocji, by wydostać się w szeroki świat, wykazując się niekiedy nadzwyczajną pomysłowością, szczególnie przy przekraczaniu Sanu. Historia długiego pokonywania przez Rajskie „niedrożności” składa się na – niezwykle ciekawe i z polotem napisane – „Rajskie bezdroża” Janusza Żmijskiego.
Z pewnością wśród odbiorców naszego rocznika znajdą się tacy, którzy zdziwią się, dlaczego w publikacji o tematyce bieszczadzkiej zamieszczane są artykuły o dość odległej (ok. 150 km w linii prostej) Sokalszczyźnie. Wytłumaczenie tego jest proste. „Tereny te są bardzo bliskie dużej grupie obecnych mieszkańców Bieszczadów, tych, którzy znaleźli się w Bieszczadach w wyniku Akcji H-T, a także ich dzieci, wnuków, a niekiedy już i prawnuków”.
Dlatego też co jakiś czas członkowie i sympatycy Bieszczadzkiego Oddziału Towarzystwa Opieki nad Zabytkami w długi weekend majowy wyjeżdżają na Ukrainę i zwiedzają dawne polskie Kresy. Jednym z owoców tego wyjazdu jest artykuł Andrzeja Szczerbickiego „Zabytki nad Ratą, Sołokiją i Bugiem”. W jego części I („Bieszczad” 19/2014) – oprócz opisu obiektów zabytkowych z Rawy Ruskiej, Potylicza, Uhnowa i Krystynopola – pomieszczono także zarysy dziejów tych miejscowości. W publikowanej teraz części II w podobny sposób przedstawione zostały dzieje oraz zabytki Bełza, Sokala, Tartakowa i Waręża.
Kiedy zamykaliśmy poprzedni „Bieszczad”, dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci Bolesława Baranieckiego. Był on rodowitym leszczaninem. Mimo iż 70 lat temu zamieszkał w Warszawie, nadal był mocno związany z Leskiem, dlatego kiedy tylko mógł, odwiedzał rodzinne strony. Mawiał, że „jak ptak wraca do gniazda, którego już wprawdzie nie ma, ale jego ciepło jeszcze się czuje”.
Przez niemal 20 lat dzielił się swoimi wspomnieniami z czasów przedwojennych, z okresu wojny i okupacji oraz lat powojennych z czytelnikami „Gazety Bieszczadzkiej”, a przez 15 lat współpracował z naszą redakcją, przygotowując – w ostatnich latach z wydatną pomocą żony Marii Danuty – do kolejnych roczników artykuły poświęcone przeszłości swojego ukochanego Leska i Bieszczadów. Nic dziwnego zatem, że w tym „Bieszczadzie” zamieszczamy o nim artykuł wspomnieniowy „Coś po nas zostanie”.
„Genealogiczne niespodzianki” są odzewem na poprzedni „Bieszczad”. Jaga Turczyńska pisze w nich, że „cztery artykuły czytała jednym tchem” i „stąd jej kilka uwag”. Tych uwag jest – prawdę powiedziawszy – sporo więcej niż kilka. Odnoszą się głównie do artykułów „W dorzeczu Osławy. Cz. VI. Turzańsk i Rzepedź” Wojciecha Wesołkina i „Bieszczady i ziemia sanocka w literaturze pamiętnikarskiej do 1914 roku. Bibliografia adnotowana” Anny Babel de Fronsberg i Tomasza Hołyńskiego, stanowiąc ich bardzo interesujące uzupełnienie poprzez przybliżenie przede wszystkim sylwetek kilkunastu wspomnianych w tych tekstach postaci.
Z treści „Genealogicznych niespodzianek” wynika, że ich autorka jest doskonale zorientowana w bieszczadzkiej genealogii, a rozwinięcie informacji o ks. Romualdzie Klemensie Korosteńskim śmiało mogłoby być w naszym roczniku osobnym artykułem.

Tadeusz Szewczyk

 

BIESZCZAD nr 21 - rok 2016-2017

 

 

UWAGA COPYRIGHT

Wszystkie materiały prezentowane na stronach tego serwisu (np. teksty, layout, grafiki, zdjęcia, logotypy, kod html/css etc.)

chronione są prawem autorskim. Ich nieautoryzowane wykorzystanie w jakikolwiek sposób jest karalne.Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved 

© 2011 TOnZ - Oddział Bieszczadzki