WSTĘP 

 


Motto: Das Sterban, das aus jenen Leben geht,
darin er Liebe hatte, Sinn und Nott.


R. M. Rilke „Das Stunden-Buch” 1


Fieronja O..., szlachcianka, herbu Sas,
Zmarła w 1641 i pochowana w Chmielu,
W cerkwi? Koło cerkwi? Między Otrytem i Sanem
Kamienna płyta z zatartą cyrylicą,
Coś jak ślady zadrapań niedźwiedzich pazurów.
A może czady pana Hessa miały tu swoją dyskotekę?
Kimkolwiek byłaś, kimkolwiek ja jestem,
Kimkolwiek są oni, kimkolwiek jesteśmy –
Zawsze ten lok zalotny puszystego popiołu
Nad zwęglonym i kruchym podpłomykiem ogniska.

 

(Janusz Szuber „Elegia otrycka”
z tomu „Tam, gdzie niedźwiedzie piwo warzą”)

„Kamienna płyta z zatartą cyrylicą” z przycerkiewnego cmentarza w Chmielu to najstarszy i chyba najwartościowszy tego typu zabytek w Bieszczadach. Ale nie z tego powodu właśnie wierszem o niej – „Elegią otrycką” otwieramy ten tom naszego rocznika. Owa płyta nagrobna stanowi swego rodzaju klamrę, która spina losy dwóch niepospolitych ludzi, ważnych dla naszych Bieszczad i dla naszego „Bieszczadu”, z którymi przyszło nam się niedawno pożegnać.

Pierwszy z nich to autor tego wiersza Janusz Szuber, sanoczanin z urodzenia i wyboru, jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów polskich. Nagrobna płyta z wyrytym w niej napisem memorialnym, upamiętniającym Fieronię O..., prowadzi do refleksji, że „kimkolwiek była, kimkolwiek ja jestem,/ kimkolwiek są oni, kimkolwiek jesteśmy –/ Zawsze ten lok zalotny puszystego popiołu/ Nad zwęglonym i kruchym podpłomykiem ogniska”.

Drugi z nich to Jerzy Baryła Nowakowski, który też pisał wiersze, a także tworzył i śpiewał piosenki, lecz z kamienną płytą nagrobną wiąże się inaczej. Nie stanowiła ona dlań impulsu do napisania utworu, lecz raczej do działania. Ów warszawianin, związawszy się z Chmielem, włączył się w jej ratowanie przed zniszczeniem.

Niestety, na tym pożegnania się nie kończą. Jeszcze ks. Julian Felenczak w „Obsypanym wieloma darami” wspomina Piotra Klaję, który zmarł po długiej chorobie pod koniec marca br. Czytelnikom naszego rocznika znany jest przede wszystkim z bardzo rzetelnie opracowanych materiałów związanych z przeszłością Morochowa: „Leśniczy z Morochowa, czyli historia powstańca styczniowego”, „Hipolit Witowski z Morochowa – powstaniec listopadowy, popularyzator nauki i pedagog”, „Kapliczka na Witrianach. Przyczynek do historii Morochowa”, „Witriany – dziś przysiółek Morochowa, niegdyś odrębna wieś” i „Polacy w Morochowie do 1947 roku”.

Na początku tego „Bieszczadu” powracamy po rocznej przerwie do cyklu przedstawiającego dzieje miejscowości z dorzecza Osławy. Do tej pory Wojciech Wesołkin w ośmiu częściach opisał przeszłość Balnicy, Czystogarbu, Dołżycy, Duszatyna, Komańczy, Łupkowa, Maniowa, Mikowa, Osławicy, Prełuków, Radoszyc, Rzepedzi, Smolnika, Szczerbanówki, Turzańska, Woli Michowej i Zubeńska. Tym razem prezentuje Szczawne i Kulaszne – najbardziej wysunięte na północny wschód tzw. wsie górne, leżące na granicy Karpat Wschodnich i Zachodnich.

Maciej Augustyn w „Dziejach cerkwi z Rakowej” odtwarza – zgodnie z zapowiedzią zawartą w tytule – historię rakowskiej świątyni. Wydaje się jednak, że równie ważna dlań jest konstatacja na temat jej teraźniejszości i przyszłości. Konstatacja ze wszech miar gorzka. Cerkiew, która po wysiedleniu ze wsi w 1947 r. mieszkańców narodowości ukraińskiej i rodzin mieszanych pozostała bez wiernych, ocalała. Adaptowana na kościół rzymskokatolicki przetrwała najtrudniejszy okres z całym wyposażeniem, a później nawet przeprowadzono jej remont i przykryto blachą. Mogło się wydawać, że Rakowa stanie się dobrym przykładem rozwiązania kwestii ochrony zabytków na terenach dotkniętych niegdyś konfliktem polsko-ukraińskim i jego skutkami.

„Tak jednak się nie stało – stwierdza autor artykułu. – Miejscowa społeczność, jak i parafia nie potrafiły sobie poradzić z właściwą konserwacją obiektu i wymaganiami służb konserwatorskich. Wybrano inne rozwiązanie. W Rakowej wybudowano nowy kościół (...). Od tego czasu dawna cerkiew pozostaje opuszczona i praktycznie nie ma nawet do niej dostępu. (...) Sytuacja, w jakiej znalazła się zabytkowa świątynia w Rakowej, jest niewątpliwie klęską wszystkich: służb konserwatorskich, parafii, lokalnej społeczności, władz samorządowych, a także i organizacji społecznych, które w statutach mają wpisaną ochronę zabytków. Wydaje się, że cerkiew skazana jest na zagładę i dość szybko zniknie z krajobrazu. Wkrótce pozostanie wstydliwym wspomnieniem dla obecnej generacji, która nie zrobiła nic, aby ją uratować”. A może jakimś cudem uda się temu zapobiec?

Niewiele brakowało, a losy – leżącego obecnie na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego i liczącego ok. 50 mieszkańców – Wołosatego potoczyłyby się całkiem innym torem. I to zarówno dosłownie, jak i metaforycznie.

Pod koniec XIX w. zrodził się pomysł poprowadzenia w Bieszczadach następnej linii kolejowej. Pierwsze informacje na temat planów budowy kolei z Ustrzyk Dolnych do Wołosatego pojawiły się w prasie w 1895 r. I nie były to kaczki dziennikarskie. To rzeczywiście była poważna inicjatywa, do której realizacji przymierzano się na serio. Podjęte zostały nawet roboty planistyczne, w których wyniku wyznaczono trasę z Ustrzyk Dolnych przez Lutowiska do Wołosatego z odnogą do Turki. Propozycję budowy takiej linii kolejowej w lutym 1897 r. przedstawił w Sejmie Krajowym Galicji poseł Bronisław Osuchowski. O tym, jakie były wcześniejsze i dalsze losy tego projektu, traktuje artykuł Stanisława Kucharzyka „Użok czy Wołosate albo spór o kolej”.

Bardzo mało znany acz niezwykle krwawy epizod bieszczadzki z okresu Wielkiej Wojny przybliża Tomasz Woźny „Wielkim Piątkiem na Bukowym Berdzie”. Autor dzięki dotarciu do austriackich, węgierskich i rosyjskich materiałów wojskowych dokładnie opisuje przebieg walk, determinację obrońców Bukowego Berda z c.k. 83 Pułku Piechoty „Schikofsky” z Szombathely i atakujących ich pododdziałów z carskiego 257 Eupatoryjskiego Pułku Piechoty. Czyta się to niczym dobry reportaż wojenny.

Szczególną wymowę ma zakończenie tego materiału. „Przechodząc dzisiaj szlakiem z Mucznego na wierzchołek Bukowego Berda, można spojrzeć w dolinę, którą w Wielki Piątek ponad sto lat temu nacierali żołnierze Pułku Eupatoryjskiego. Na własne oczy można się przekonać, jak skalne grzebienie ograniczały obrońcom z c.k. 83 Pułku Piechoty obserwację na samej grani, a wyobraźnia podpowiada, że niewielki, ale wyraźny występ terenu nieco poniżej grzbietu góry to miejsce, w którym swój karabin maszynowy ustawił kpt. Aslan – pisze T. Woźny. – Wyobrażając sobie to wszystko, pomyślmy, że gdzieś też w pobliżu spoczywa kilkuset żołnierzy poległych w owych walkach. Nie mają nawet własnego grobu”.

Urząd Patentowy Rzeczypospolitej Polskiej 18 marca 1932 r. przyznał Julianowi Połoszynowiczowi z Serednicy patent nr 16007. Przedmiotem jego wynalazku był „balon ze stałym punktem oparcia dla pilota w środku ciężkości balonu”. Wniosek o wydanie tego patentu został zarejestrowany 6 grudnia 1929 r. Jego autor miał wówczas... 90 lat i był greckokatolickim księdzem.

„Nie ma w zasadzie wątpliwości, że wynalazca nie odniósł z tego patentu żadnych korzyści materialnych – stwierdza autor artykułu „Ks. Julian Połoszynowicz – prekursor awiacji w Bieszczadach” Maciej Augustyn. – Miał natomiast satysfakcję, że jego pomysł po zbadaniu przez specjalistów uzyskał urzędowe zatwierdzenie”.

„W Ustrzykach pod ciemną latarnią” Barbary Wójcik to – można powiedzieć – ustrzycki pitawal, obejmujący czyny o charakterze kryminalnym lub balansujące na granicy prawa, których sprawcami bądź ofiarami byli mieszkańcy Ustrzyk Dolnych lub podustrzyckich wiosek. Autorka ogranicza się do tych zdarzeń, które zaszły w ciągu kilkudziesięciu lat przed II wojną światową i zostały odnotowane w ówczesnej prasie. Ich ciężar gatunkowy jest różny, gdyż obejmują one wybryki pijackie, drobne szwindle, oszustwa, kradzieże i rozboje, ale także i zabójstwa. Artykuł dotyczy zatem tego aspektu przeszłości naszego regionu, który rzadko stanowi przedmiot zainteresowania historyków.

Jednym ze szczytów w paśmie Bieszczadów Zachodnich jest Krzemieniec (1221 m n.p.m.). Jego najbardziej wysunięta na zachód szczytowa partia (1208 m n.p.m.) jest miejscem zbiegu granic Polski, Ukrainy i Słowacji. W okresie międzywojennym podobny trójstyk granic znajdował się na Stohu (1663 m n.p.m.) w Górach Czywczyńskich, które wchodzą w skład Karpat Marmaroskich. To tutaj schodziły się wówczas granice Polski, Rumunii i Czechosłowacji. W miejscu tym umieszczony był kamienny tripleks o numerze 1. Wszystkie następne słupy graniczne wykonane były z lanego żelaza. Proces ustalania przebiegu tej części granicy polsko-rumuńskiej, jej wyznaczania i oznakowania słupami granicznymi zarysowany został przez Tomasza Boruckiego w „Polsko-rumuńskich głównych słupach granicznych w Górach Czywczyńskich”. Jednym z głównych celów tego materiału jest także przedstawienie wyników przeprowadzonej niedawno inwentaryzacji terenowej tych znaków granicznych oraz podejmowanych prób ich ratowania i przykładów niszczenia.

W 2016 r. Bogusław Kochanowicz z naszego oddziału TOnZ-u podczas penetracji terenowej na cmentarzu w Tarnawie Niżnej zlokalizował grób, w którym spoczywa gen. bryg. WP dr Bolesław Nowina Bejnar. Później w wyniku prac remontowych, prowadzonych na tamtejszym cmentarzu przez Stowarzyszenie Magurycz i Towarzystwo Bojkowszczyzna, nagrobek ów został wyremontowany.

Generał Bejnar jest postacią dość tajemniczą i nad jego biografią pojawia się sporo znaków zapytania. Z większością z nich rozprawia się w „Generale, który poszedł za żoną” Waldemar Bałda, który wychodzi z założenia, że trudności po to są, by się z nimi zmierzyć. A efekty tych zmagań niekiedy zaskakują. Okazuje się, że związany z Bieszczadami generał był – na swój sposób – szwagrem brata... marszałka Józefa Piłsudskiego.

Następny materiał ma podobny charakter, lecz innego bohatera. Tym razem Waldemar Bałda przedstawia człowieka „doprawdy nietuzinkowej natury i rozległych zainteresowań”. Adam Lenkiewicz, bo o nim mowa, był gruntownie wykształcony, od wczesnej młodości zajmował się malarstwem, żywo interesował muzyką, bliskie były mu sport i turystyka... Później odkrył dla siebie fotografię, która stała się jego życiową pasją i „rzec można, że zapewniła mu nieśmiertelność”. Podejmował udane eksperymenty z fotografią kolorową. Nieobcy był mu film. Wykonywał też przezrocza i autochromy. Miał koncesje na prowadzenie kursów fotografii i filmowania. Pełnił funkcję prezesa Lwowskiego Towarzystwa Fotograficznego... Wystawiał swoje prace na krajowych i zagranicznych wystawach fotograficznych… Jego zdjęcia były publikowane w czołowych pismach fotograficznych... Był autorem wielu artykułów na temat fotografii...

Aresztowany przez NKWD 17 marca 1941 r. Po ataku Niemiec na Związek Sowiecki słuch o nim zaginął.

„Piękną byłaś i jesteś” Andrzeja Szczerbickiego to artykuł przedstawiający publikację autorstwa ks. Władysława Luteckiego „Historie niektóre Ziemi Sanockiej”. Właściwie zamiast „publikację” powinno być „publikacje”, gdyż ks. W. Lutecki wydał „Historie niektóre Ziemi Sanockiej” w dwu wariantach: najpierw jako wydawnictwo „ręczne”, później drukowane.

A. Szczerbicki omawia zawartość obu wersji, wydobywając zbieżności i różnice, a ponadto przybliża sylwetkę ich autora, który także jest postacią „tak interesującą i bogatą, że zasługuje na odrębny artykuł”.



Tadeusz Szewczyk

 


1* Daj umieranie, co wynika z życia,
Gdzie miał swą miłość, cel i biedowanie.

– R. M. Rilke „Księga godzin” (tłum. M. Jastrun)

BIESZCZAD nr 24 - rok 2021

 

 

UWAGA COPYRIGHT

Wszystkie materiały prezentowane na stronach tego serwisu (np. teksty, layout, grafiki, zdjęcia, logotypy, kod html/css etc.)

chronione są prawem autorskim. Ich nieautoryzowane wykorzystanie w jakikolwiek sposób jest karalne.Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved 

© 2011 TOnZ - Oddział Bieszczadzki