WSTĘP

 

kolebkę                

  kazano zostawić   

za progiem           

 

  ale San                 

płynie dalej          

do ostatniej kropli 

 

 (Stanisław Żurek "Sianki" z tomu "Dołżyca")


 

     Tak do końca naprawdę nie wiem, dlaczego właśnie ten wiersz znalazł się na początku piątego "Bieszczadu". Może dlatego, że wszyscy, którzy w Bieszczadach są i których tu nie ma, nie z własnej woli, a na rozkaz najczęściej zostawili kolebki za progiem, zaś San istotnie płynie - i jednym, i drugim - dalej "do ostatniej kropli".
    Podobnie jak poprzednie roczniki, także i ten "Bieszczad" mówi przede wszystkim o czasie sprzed pozostawiania kolebek za progiem. Otwiera go "Dwór w Ustianowej" Macieja Augustyna. Teksty tego autora stanowią zwykle przykład niezwykle rzetelnej roboty. I tym razem nie zdarzyło się inaczej. "Dwór w Ustianowej" powstał nie tylko na podstawie analizy wielu dokumentów historycznych, po studiowaniu map, po wielokrotnej penetracji terenu, ale i po kilkuletniej korespondencji z Andrzejem Duninem - wnukiem ostatniej właścicielki ustianowskiego majątku Jadwigi hr. Russockiej. I powstał ów tekst nie tylko po to, by przybliżyć losy dworu czy dworów, lecz by przekazać - z trudem w wielu miejscach zrekonstruowane - liczące ponad pół tysiąca lat dzieje wioski i folwarku oraz przedstawić władające tymi dobrami rody, m. in. Kmitów, Herburtów, Lubomirskich, Tyszkiewiczów, Brześciańskich, Pożakowskich, Szemelowskich i Russockich.
    Wyprawę tropami przeszłości innej części Bieszczadów proponuje Bogdan Augustyn w "Zabytkach kultury materialnej we wsiach Bystre, Lipie i Michniowiec". Pierwsze z tych śladów częstokroć pozostawiono po kilkaset lat temu, a ostatnie stawia czas współczesny. Autor zarysowuje dzieje tych wiosek, które dawniej były cząstką "krainy lipeckiej", omawia stosunki narodowościowe, opisuje ogólnie zabudowę i bardziej szczegółowo te obiekty, które mocno ważyły na życiu wiejskich społeczności - cerkiew, szkoła, tartaki, młyny, kopalnie ropy naftowej itd. Końcowa część szkicu to opisy licznych na tym terenie i w różnym stanie zachowanych krzyży przydrożnych. Wydaje się, że w kolejnych rocznikach powinny się znaleźć utrzymane w podobnej konwencji opisy pozostałych wiosek "krainy lipeckiej", które obecnie znajdują się na terytorium Ukrainy -Chaszczowa, Gałówki, Grąziowej, Łopuszanki Lechniowej, Mszańca i Płoskiego.
    Interesujące i bardzo słabo rozpoznane zagadnienie podnosi Maciej Augustyn w "Hutach szkła w Krościenku". Prawdopodobnie niewielu obecnych mieszkańców Bieszczadów - nawet pośród tych, których ciekawi przeszłość regionu - wie, że hutnictwo szkła było jednym z przemysłów obecnych na tym terenie. Do dzisiaj w niektórych miejscowościach dorzecza Strwiąża można znaleźć dowody, że tak rzeczywiście było.
    Dlaczego w "Bieszczadzie" znalazł się artykuł o śląskim drukarzu, wydawcy i redaktorze Teodorze Heneczku? Są ku temu powody. Jakie? Wyczerpującą odpowiedź na to pytanie niesie, wymagająca bardzo mozolnej kwerendy i niezwykle starannie przez Janinę Halinę Osobę opracowana biografia tego XIX-wiecznego wydawcy, co "zostawił po sobie utwierdzone w polskości słowo drukowane, którego nie mogło złamać nawet ostrze Kulturkampfu".
    Jeszcze inaczej wiąże się z regionem tekst Andrzeja Burghardta "Stamtąd można objąć okiem całą Polskę aż po Bałtyk". Zgodnie z podtytułem rzecz mówi o bieszczadzkiej wersji mitu całości terytorialnej państwa polskiego w jego przedrozbiorowych granicach. Do końca nie wiadomo, dlaczego taką funkcję ewokowania "przeżycia Kordianowskiego" przypisano nadciśniańskiemu Łopiennikowi. Faktem jest jednak, że tak było, a potwierdziły to i przekazy ludowe, i świadectwa znanych literatów - Fredry, Kaczkowskiego czy Pola.
    Zgoła inny charakter ma artykuł Iwana Rowenczaka "Kołomyjki ze wsi Czarna k. Ustrzyk Dolnych". Jego najcenniejsza część to 26 kołomyjek, które jeszcze w okresie międzywojennym były śpiewane przez ówczesnych mieszkańców Czarnej.
    W trzecim "Bieszczadzie" Maciej Augustyn i Andrzej Szczerbicki wędrowali doliną potoku Mszaniec i opisali oraz sfotografowali pobudowane w niej zabytkowe cerkwie. W czwartym ci sami autorzy wybrali się w tych samych celach w okolice Starzawy i przybliżyli czytelnikom kilkanaście kolejnych świątyń z miejscowości leżących nad Jabłonką i środkowym Strwiążem. Tym razem zaś przedmiotem ich penetracji i opisu stały się wioski u źródeł Dniestru. Znów zatem nadarza się sposobność poznania przeszłości i dnia dzisiejszego kolejnych miejscowości oraz znajdujących się w nich zabytków sztuki sakralnej. Jako swego rodzaju ciekawostkę przedstawiono także w tym rozdziale pomnik żołnierzy radzieckich wzniesiony na szczycie Magury Łomniańskiej. Niejako na marginesie dowiadujemy się, gdzie też rzeczywiście ma swój początek potężny Dniestr.
    A potem znów powrót na naszą stronę granicy w opowieści prof. Ryszarda Wiktora Schramma "Na wschód od Osławy". Autor przepiękną polszczyzną, która co i rusz ociera się o prozę poetycką, opowiada o swojej bieszczadzkiej podróży w przestrzeni - od Zagórza po Tarnicę - i (zapewne ważniejszej) w czasie, wracając raz po raz w "kraj lat dziecinnych", który "na zawsze zostanie / Święty i czysty, jak pierwsze kochanie". Słowa z finału "Pana Tadeusza" wydają się tu całkiem na miejscu.
    Mieczysław Darocha - podobnie jak w poprzednich rocznikach - zajmuje się trasami i losami dawnych kolejek leśnych. Tym razem opowiada o najkrótszej chyba (bo liczącej zaledwie 4 km) i chyba też najmłodszej (uruchomionej i unieruchomionej w latach 50.) bieszczadzkiej kolejce, której trasa przechodziła przez okolice Krościenka, Liskowatego i Jureczkowej.
    Zagadkowy tytuł "Kiczkarnie, drejfusy i zwarki" nosi tekst Andrzeja Szczerbickiego. Autor opowiada w nim o awansie, jakiego dostąpiły "nieprzydatne, rozmyślnie usuwane, a nawet niszczone" stare narzędzia, meble i inne sprzęty, by często z "wstydliwych czy krępujących" oznak zacofania albo i biedy - dzięki zbierackiej pasji "strażnika czasu" Zdzisława Pękalskiego, plastyka z Hoczwi - stać się cennymi zabytkami kultury materialnej, muzealnymi eksponatami. Właśnie w tym szkicu ważniejsze pewnie od dziejów hoczewskiej izby regionalnej i opisu zgromadzonych w niej zbiorów jest uchwycenie i oddanie przemiany, jaka następowała w mentalności ludzi, w ich nastawieniu do "staroświeckich" czy "prymitywnych" przedmiotów, przejście nawet od wstydu do dumy, też nawet.
    Stanisław Klimpel w "Czytając Bieszczad" przekazuje swoją ocenę artykułów opublikowanych w poprzednim numerze "Bieszczadu", uważając je za głosy pochodzące ze swojej małej przedwojennej ojczyzny. Ale lektura rocznika "od deski do deski" wywołuje z jego pamięci takie obrazy tamtych miejsc i czasów, jakich nikt inny nie pamięta. Nikt nie pamięta wysokiej brunetki zwanej "Dyką babą" - opiekunki Aloszy Tichonowa, białego carskiego oficera i malarza, który po rewolucji schronił się w Ustrzykach. Nikt z nas nie jeździł rowerem z Dobromila przez Chyrów pod Starą Sól, by tam kupiwszy swojską kiełbasę u ukraińskiego rzeźnika, sprzedać ją za papierosy na Krakidałach we Lwowie... Nikt z nas nie pamięta gościnnych występów zadnieprzańskiego teatru "Kotka", który wystawiał wzruszającą "Żydiwkę wychrestkę"... Nikt z nas... A Stanisław Klimpel pamięta.
    Potem są jeszcze trzy najciekawsze reakcje na poprzedni "Bieszczad", które poświadczają, że wydawnictwo jest odbierane z zainteresowaniem. Dziękując za te odgłosy, pozostajemy w przekonaniu, iż także i tym razem dotrą pod adresem redakcji "Bieszczadu" dowody żywego odbioru tego jubileuszowego - piątego przecież - rocznika.

 

Tadeusz Szewczyk

  

BIESZCZAD nr 5 - rok 1998

 

 

UWAGA COPYRIGHT

Wszystkie materiały prezentowane na stronach tego serwisu (np. teksty, layout, grafiki, zdjęcia, logotypy, kod html/css etc.)

chronione są prawem autorskim. Ich nieautoryzowane wykorzystanie w jakikolwiek sposób jest karalne.Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved 

© 2011 TOnZ - Oddział Bieszczadzki